Umiarkowana melancholia to stan, który zwykle kojarzy się z październikiem. Niektórzy czują go już pod koniec sierpnia, inni dopiero we wrześniu, kiedy to kalendarz nieodwołalnie pokazuje jesienną równonoc i zapowiada "w tył zwrot" - w stronę mroku. Słońce coraz bledsze, dni krótkie. Koniec wakacji, przychodzi czas na jesienną chandrę. Nie da się ukryć, dramatyzuję nieco.
Postanowiłam nie dać się złym wpływom aury i pojechałam nad morze a dokładnie do Sopotu. Potrzebowałam tych kilka dni na wyciszenie emocji, na odnalezienie równowagi. Potrzebowałam tych chwil na pustej plaży z widokiem mew i statków. W końcu jestem mieszkanką południa i Bałtyk nie jest dla mnie codziennym widokiem. Aż sama nie mogę uwierzyć, że pisze te słowa, ja, zwolenniczka wielkich tłumów i zgiełku miasta. A tutaj nagle narodziła się potrzeba wyalienowania. Ale powiem Wam, że morze o tej porze roku ma też swój urok. Było cudownie.
Pakując walizkę nie zastanawiałam się nad stylizacjami, to był spontaniczny wyjazd i taki sam schemat pakowania.
Moja szafa na jesień jest w kompletnym nieładzie. Prawie zero zakupów. Może to i dobrze. Nowością są botki z frędzlami, reszta już była na blogu.
Dzisiaj: jeans, zamsz i frędzle.
Botki - Zara
spódnica - Stradivarius
spódnica - Stradivarius
kamizelka - Stradivarius
sweter - wydziergany przeze mnie
torebka - Kazar
koszula - Stradivarius
Miłego tygodnia Kochani. Mam nadzieję, że teraz moje posty będą regularne.






Widziane z bliska:
